I rzekł arcyprezes: „Niech się stanie rodzina”


Chciałoby się zająć poważnymi, a nie komicznymi aspektami współczesności. Poważnymi, to znaczy takimi, które mają wpływ już, a mogą mieć druzgocący wpływ na życie ludzi. Kryzys demokracji – czy demokracja osiąga granicę swej stosowalności i skuteczności? Czy stoimy u progu zniesienia nakazu tajemnicy spowiedzi? Czy tzw. polityka psychologiczna zmierza do zawieszenia, zbanalizowania praw jednostki? To są poważne sprawy. Tymczasem tu, w tym grajdole (tak…jestem patriotą, bo tylko wtedy nim jestem, gdy wykazuję, że mi zależy na tym kawałku kuli ziemskiej – a wykazuję to tylko czepiając się i śmiejąc, nie będąc Polanem, a Polakiem) trwa w najlepsze zaklinanie rzeczywistości.

Rodzina, rodzina, rodzina, ach rodzina

Triumwirat co i rusz nie daje pożyć Polakom, niemile ich widząc obok siebie. Mile widzi tylko Arcypolaków. Arcyprezes Polan, Arcybiskup Arcykapłanów i Arcyojciec Arcywyznawców tworzą elitarny homo-front, spartański legion do walki z najeźdźcami z Zachodu. Oni to, zwani Nihilistami, zarażeni są bakcylem uśmiercającym rodziny Arcypolaków. Trza wiedzieć, że Rodzina jest dla nich świętością, Arką, którą ich Bóg najwyższy zlecił przechować po wsze czasy. Nihiliści zainfekowani wstrętnym nasieniem Satanusa, ich Boga, którego Arcypolacy zwą bożkiem, niszczy Rodzinę odbierając jej świętość, odwieczność i płodność. To co pozostaje, a co przeraża obrońców Arki, to zwyczajność rodziny – związek międzyludzki najczęściej oparty na uczuciu i/lub namiętności, pełny, niepełny lub nadpełny, jedno lub wielopokoleniowy (wertykalnie jak i horyzontalnie).

Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest

Triumwirat starych kawalerów to nie triumwirat starych pryków, starszych panów. To triumwirat faryzeuszy. Pierwszy z nich jest zwolennikiem Rodziny, która unieszczęśliwia ich członków – do szczęścia wystarczy być tym kim się jest, mamą, tatą, dzieckiem. Wszystko inne nie jest rodziną, nawet gdy to inne uszczęśliwia wszystkich. Drugi z nich, udzielny władca swego dworu, wyciągnął wnioski z koncepcji pierwszego i uczynił bezrobotnymi 3 kobiety z powodu braku sakramentalnych mężów. Podeptanie przez niego najświętszej księgi jest, widać, dla niego codziennym ćwiczeniem stóp. No i trzeci, Mammon, opluł bezdomnych, najświętszych w ich kościele, przez zakup Maybacha. Kupiłby Dacię, a 2mln przeznaczyłby na bezdomnych, biedak. Ale nie zapominajmy, że to Mammon.

Lecz kiedy jej nima

Cały Triumwirat jest bezdzietny, albo o dzieciach własnych nic nie wie. Jest także bezżenny – jak to mówią: baba z wozu, koniom lżej. Każdy z trzech stroni od kobiecości. Fakt, trudno jest stworzyć rodzinę z kobiecą kobietą. W takich okolicznościach Arcyprezes byłby tylko prezesem, a Arcybiskup i Arcyojciec jeszcze gorzej. Są starzy kawalerowie prowadzący życie wesołe, i są tacy, którzy prowadzą życie puste – kto tę pustkę zapełni? Siostry zakonne dla dwóch z nich – zwyczajne praczki i tkaczki dla jednego. Skąd wezmą płaczki, co zapłaczą po nich?

Samotnyś jak pies

KP



Kto się boi ideologii LGBT+


Ten, a potem kolejne pisane co dwa tygodnie moje małe wypracowania, będą odpoczynkiem dla mnie od poważnych tematów na rzecz aktualiów. Media i politycy, ulica i kościoły żyją z kłamania, robienia hec, zakrzykiwania i zaczarowywania rzeczywistości. Wszyscy rzucają gównem we wszystkich z uciechą. Zabawa i radocha dla głupców.

To co dzieje się dziś i od pewnego czasu w tym miejscu świata, ilustruje wszystko o czym pisałem w ostatnich wpisach. Chcąc wzbudzić podziw bij się ze wszystkimi, kłam i wdeptuj w ziemię oponentów. Pewien Arcybiskup wykazał, że wśród Arcybiskupów znajdują się arcybiskupi. Arcykłamiąc namawiają do kłamania wiernych, których obowiązkiem jest wierzyć arcykłamcom. Arcykłamstwem jest dziś twierdzenie, że ideologia LGBT+ jest morową zarazą, która infekuje tylko rodziny, które Arcyprezes  poprzez arcyrozporządzenie opisał formalnie jako M+K+D=R. Jednym tchem, jednym pociągnięciem pióra arcyskłamał stwierdzając, że B+D+W=-R. Ale o tym rodzaju arcykłamców przyjdzie pora napisać.

Arcykłamiący Arcybiskup skłamał, że LGBT+ to zaraza stojąca u bram Oranu, i że trzeba zmobilizować wszystkich Orańczyków, by się jej przeciwstawić. Oj, będą ofiary wśród Orańczyków. Niektórzy się zarażą, ale jak głosi arcykłamstwo kapłanów arcyplemienia Polan, większość Orańczyków przeciwstawi się stalową pięścią oddziałom wymoczków, błaznów i wesołków LGBT+. Bezduchowy motłoch Nihilistów nie przejdzie – no passaran!

Lecz trudno jest zrozumieć dlaczego Arcybiskupi pod arcykłamstwem ukryli prawdę. Czy dlatego, że hufiec LGBT+ posługuje się bronią biologiczną? Tak czy owak, powodem wojny jest wiara, a w zasadzie dwie. Polanie utrzymują, że są przywiązani do swej wiary, za którą stoją święte księgi, że Nihiliści pochodzą spoza natury. Ba, ale Nihiliści, powołując się na święte księgi nauki, twierdzą, że to oni pochodzą od Matki Natury. No i tu mamy problem. Polanie utrzymują, że Nihiliści są bytami duchowymi, a nie biologicznymi, co rodzi kłopot, bo to byty wyższego rzędu niż Polanie, którzy są bytami biologicznymi. Nihiliści, którzy sami o sobie twierdzą, że są bytami biologicznymi walczą o bycie Polanami ze względu na ich rzekomą duchowość w postaci rodzin i małżeństw. Zachowują się zatem alogicznie. W zgodzie bowiem ze świętą księgą nauki wojna o wartości jest wojną o nic. Czym bowiem jest dla Nihilistów sakrament, jedyne coś, czego Polanie nie mogą zapewnić Nihilistom, albowiem jest on w gestii Arcybiskupów?

Inaczej dla Arcybiskupów, oni walczą o przetrwanie. Gdyby przyznali, że Nihiliści są bytami biologicznymi/naturalnymi, musieliby przyznać, że stworzyła ich Istota Najwyższa, a w konsekwencji, że Polanie i Nihiliści są sobie braćmi i siostrami. To jest powód do krucjaty – zachować Istotę, ale odrzeć ją z Najwyższości.

Kto przeto boi się Nihilistów? Tylko Arcykapłani.

KP



Popęd śmierci cz.X-aneks[3]


Na zakończenie refleksji na temat popędu śmierci zajmiemy się traumą. Nie, to trzeba dzisiaj pisać TRAUMA!. Dziś wszyscy szukają swojej traumy. Panuje moda na traumę, podobnie jak na narcyzm. I w zgodzie ze współczesnymi oczekiwaniami i narcyzm i trauma pełnią rolę obelgi.

Pozwólcie zaskoczyć was niespodziewaną definicją traumy. Trauma to sposób mówienia o czymś „najgorszym” – „najgorsze co mi się przytrafiło to…”. Ostatnio w związku z tragedią na Giewoncie można było usłyszeć mnóstwo „najgorszego”: „to było straszne”, „nigdy tego nie zapomnę”, „najgorsza tragedia w Tatrach”…tu wypowiadający się wahali…”w historii”…tu mówiący usłyszał własną mowę i zmienił na „od 80 lat”. Ale nie słyszałem nigdy pytania „co w tym jest najgorszego?”. Albo, zadam pytanie inaczej: „czy istnieje gorsze niż najgorsze?”. Co jest traumą? „Najgorsze” czy „gorsze niż najgorsze?”. Powiecie abstrakcja, lacanowski bełkot. Więc przejdźmy  do ilustracji.

Z Afganistanu wraca żołnierz i mówi lecąc do kraju „przy mnie granat rozerwał na strzępy X.; chyba nic gorszego nie może mnie spotkać w życiu; nie śpię po nocach, ręce mi drżą, huczy mi w głowie”. Żołnierz wylądował, pożegnał się z towarzyszami broni, umówił się z nimi jutro na piwo. Wraca do domu szczęśliwy, że wraca. Czeka żona i dziecko. Wchodzi do domu i na stole widzi kartkę, a na niej parę zdań: „odeszłam;nie byłam w stanie wytrzymać tego; nie szukaj mnie i nie dzwoń – podpisano żona”. Rodzi się pytanie: co jest traumą w tej sytuacji? Czy to są dwie traumy jedna po drugiej, czy też traumy się sumują, pierwsza trauma pogłębiona przez drugą? Na odpowiedź musicie trochę poczekać.

Serial „Ktoś z nas”[One of us] ilustruje wyśmienicie czarną dziurę traumy, coś co uruchamia jej niekończące się wirowanie wokół czegoś. Film zaczyna się pocieszającym kazaniem księdza, głoszonym tuż po katastrofie naturalnej, która wydarzyła w małej parafii, a które kończy się codą do miłosierdzia bożego, co to zwycięży każde „najgorsze” co doświadcza człowiek. Po mszy dwie rodziny sąsiedzkie wracają do swych domów rozmawiając o niedawnym ślubie – syna jednej z córką drugiej – i ich pięknej miłości. Gdy obie rodziny podchodzą do swych domostw czeka na nich patrol policyjny ze „straszliwą wieścią” – ich dzieci, które kilka dni wcześniej wzięły ślub, zostały zamordowane. Obie rodziny są zszokowane – razem przeżywają żałobę, razem obsesyjnie próbują zrozumieć niezrozumiałe, standardowe traumatyczne „dlaczego ja?”, „dlaczego my?”. Dwie doby później wielka burza z piorunami sprawia, że dochodzi do wypadku, w którym ciężko ranny zostaje kierowca. Rodziny opiekują się rannym, lecz w TV pokazywany jest rysopis mordercy ich dzieci i rozpoznają rannego jako mordercę. Mordują go w imię sprawiedliwości. Czy to jest „najgorsze?”. Myślę, że już wiecie, że nie. Ten serial ukazuje „gorsze” aż do końca serialu, aż do logicznego końca tej diachronii. Finałem jest pełna destrukcja obu rodzin, rozpad struktur mikro-środowiska społecznego, sąsiedztwa, przyjaźni, miłości itd. Tak działa popęd śmierci.

Trauma zasadniczo niesie w sobie jakiś posmak tajemniczości. Przeżyło się coś, ale nie ma radości. Wszyscy zginęli, a ja żyję – lecz to mnie nie cieszy. To mnie męczy i dręczy, po nocach nachodzi. Gdyby nie przyjaciel, w którego uderzył granat i rozerwał, nie przeżyłbym; cieszyłem się, że wracam do domu, a tu list od żony prowadzi mnie do samobójstwa. Co jest miarą traumatyczności? Ona nie ma symboliczności, nie można jej nadać sensu. Pozostaje oswojenie nie-sensu. Lecz czym to jest? Kolega z lewej został trafiony, z prawej też, ja nie – jaki w tym sens? Przypadek, mówią – być może. Ale wracam z wojny do domu i w dniu powrotu wyprowadza się z mego życia żona – przypadkiem? Coś dzieje się przypadkiem – mam traumę; coś dzieje się nie przypadkiem – też mam traumę. Co mnie zatem traumatyzuje? Ciężar z zewnątrz obciąża mnie. Fajnie, na egzaminie dostałbym za to piątkę! Tylko ta odpowiedź mnie traumatyzuje, albowiem czym jest owo „mnie”?

KP



Popęd śmierci cz.IX – aneks[2]


Kontynuuję temat zaczęty we wpisie z 26.VII. Agnieszka w swym komentarzu zapytała także, czy dwoje grubych, którzy wzajemnie karmią się by być jeszcze grubszymi, a nawet, dodaję od siebie, jeden gruby/a jest karmiona przez szczupłego/ą bo jest głodny, a nawet niedożywiony, bo potrzebuje jeść by był zdrowy itd., realizują cel popędu śmierci?

Na tak postawione pytanie odpowiedź jest trudna. Cel popędu śmierci jest jeden. To śmierć. Istnienie życia się nie kończy, ale każde życie ma swój koniec. Zatem przykład opisany przez Agnieszkę nie specyfikuje ani śmierci, ani życia. Wszyscy żyją (bo np. piszą komentarze) i wszyscy umrą (bo zamilkną). Więc na fudyzm należy spojrzeć inaczej. Jak? Co zrobiłbyś dziś, gdybyś miał umrzeć jutro? Wątpisz by tak się stało, aha…Dlatego jesteś uważany za normalnego. Tym bardziej normalnego, im bardziej starasz się być niesmacznym, niewidocznym, wstrętnym dla Śmierci. Jak to osiągnąć?

Dbaj o zdrowie. Pamiętaj, kup przypominacza, nie jedz tego co lubisz, jedz tylko to co jest zdrowe (stowarzyszenie szaleńców domaga się radykalnego zmniejszenia pogłowia krów). Nie zakładaj szat w kolorach, pstrokatych i w ciapki, nie mieszaj kolorów, nie wyrażaj zachwytu na widok tęczy, odbiegasz od reszty, jesteś zboczony. Jesteś wyznawcą jakiejś ideologii, przeważnie „wolnościowej”. To jest zagrożenie. Jakaś para wzajemnie się przekarmia i czyni z siebie „wstrętnych” tłuściochów (wspomniane wyżej stowarzyszenie szaleńców właśnie wspomniało o uzupełnieniu diety proteinowej, po wyrżnięciu 50-70% pogłowia krów, owadami i robakami – nie odpowiada przy tym na pytanie, czy te żyjątka są smaczniejsze od steków). Jest tak bardzo nienormalna, że stanowi zagrożenie dla ideologów wszystkich wartości najwyższych – Tradycji, Obyczajów, Wiary Przodków, Państwa, Ojczyzny, Narodu, Kościoła, Rodziny, Natury. Istnienie każdego rodzaju „nienormalsa” rzuca cień na Ideały Grupowe – od Żołnierzy Wyklętych po Powstańców Styczniowych, od Żołnierzy Września po Rycerstwo Grunwaldzkie. Warto pojąć, że na nowo wyznajemy zasadę „w zdrowym ciele zdrowy duch”. A co w chorym ciele? Jeszcze więcej zdrowego ducha. Popęd śmierci dla normalsów nie mieści się w normie. Jest nienormalny, będąc równocześnie najnormalniejszy (jak dotąd nie znaleziono oznak życia, a nawet jego śladów poza Ziemią). To życie jest ewenementem, a martwota koniecznością. Problemy z fudystami, anorektykami, ale nawet ze zwykłymi odludkami wynikają z tego, że przekraczają normę. A jeśli rozszerzy się obszar normy, granice nie znikną. Nowe granice, nowe przekraczanie granic się pojawi. Podmiot źle się czuje w opakowaniu. Jego miejsce leży w ekstymii, na zewnątrz normy. A jeszcze lepiej, jego „wnętrze”, którego nie ma, leży na zewnątrz. A Śmierć? Jest i wewnątrz i na zewnątrz opakowania. Jest koniecznością, podczas gdy życie pozostaje nadal cudem. Więc kochajmy „tłuściochów”, są oni patologią tylko z punktu widzenia opakowania. Są zaś normą, gdy uwzględnimy to, że jeśli mielibyśmy jutro umrzeć, to mamy do wyboru albo płacz, albo śmiech, albo modlitwę, albo ostatni w życiu seks. Wybierajcie! Tylko nie rozumem, lecz ciałem. To, właśnie to, najbardziej przeraża biskupów i zagraża Kościołom.

W następnym wpisie zajmę się relacją między traumą a popędem śmierci.

KP



Popęd cz.VIII – popęd śmierci-aneks[1]


Życie, poza śmiercią, jest nieprzewidywalne. Myślałem, że czas skończyć temat popędu. Czy nie za dużo tego było? Co może być interesującego na dłuższą metę w tym temacie? I oto okazuje się, że porusza ludzi koncept popędu śmierci. Więc w sto lat po sformułowaniu tego postulatu coś w nim mocno dotyka ludzi. Ludzi, to znaczy tej ich części, której do teraz nie łatwo jest nie być na marginesie. To kobiety, kochani Panowie. Nie może to być przypadek, że trzy kobiety zadały mi ostatnio wyjątkowo wnikliwe pytania wynikające z faktu istnienia popędu śmierci. Faktu istnienia. Popęd śmierci jest faktem, drodzy Panowie. Ma swą faktyczność, a nie hipotetyczność. Ale co ja będę pisał, kobiety to wiedzą, mężczyźni za to spekulują o nim. To, że kobiety to wiedzą wynika z ich pytań, będących równocześnie problematami.  Problemat pierwszy, chronologicznie pierwszy, to : czy można psychoanalizować ból? Problemat drugi: czym jest satysfakcja popędu śmierci? Problemat trzeci: jak żyć gdy traci się złudzenie ciągłości samego życia?

Pierwsze z pytań zadano mi drogą mailową, wkrótce po moim „odżyciu”. Co mogę, ja, który całkiem niedawno jeszcze, przez wiele miesięcy miał za towarzystwo nieprzerwany intensywny ból, powiedzieć o tym jak traktować ból? „Ból jest sygnałem” uczą. Gdy ich zapytać czego sygnałem ból jest, odpowiadają „czegoś niepokojącego”. Ich to pewnie niepokoi, ale czego sygnałem ból jest dla obolałego? To sygnał „czegoś złego”. Tak oto zaczynamy się kręcić wokół znaczących enigmatycznych. A im więcej takich znaczących jest, tym więcej się nie wie. Zacznijmy w takim razie od początku. Co robi psychoanaliza? Ona nie robi nic nadzwyczajnego, ona tylko symbolizuje. Tylko nie rozumiejmy za szybko i za wiele. Ona nie posługuje się symbolami, ona tylko symbolizuje. A jeśli tego nie może, to przynajmniej uczy posługiwania się symbolicznością. Ci, którzy czytają ten blog już jakiś czas, nie koniecznie od początku, orientują się, że symboliczność to pole języka i mowy. To nie jest pole obrazów (images) i wyobrażeń(imaginations, fantasies). To tylko pole języka i mowy. Jak każde pole ma ono swe granice. A zatem nie można używając języka i mówieniem powiedzieć wszystkiego. To czego nie można powiedzieć, co jest niemożliwe do powiedzenia, nazywa się Realnością. Ból jest Realny. Śmierć  jest, to chyba nie dziwi, Realna. A Realne jest pewne. „Pewne” aliści nie nadaje się do analizowania. „Pewne” nie jest kwestionowalne, a to co można zakwestionować, jest tworzywem psychoanalizy. Powracamy zatem do bólu, to znaczy będę o nim mówić z pierwszej ręki. Ból, nie pobolewanie, nie ćmienie, nie bolesności przelotne, ból jest pewny. Tym bardziej pewny, im bardziej starasz się go zwalczyć. Wkrótce już wiesz, że chodzi o to, by odrzucić wszelkie anestetyki. Gdy je zażywasz dowiadujesz się co nie co o przymusie powtarzania, mechanizmie wszelkich uzależnień, Nie zapobiega to bólom, za to niszczy nadzieję na jego brak. Ból każe ci myśleć o śmierci jako doświadczeniu satysfakcji. Gdy boli ciebie, bo chyba nie tylko mnie, myślenie o śmierci odbywa się bez lęku, chociaż w bólach. Nie da się analizować bólu i śmierci, bo nie da się nadać im ani znaczenia ani sensu – nie da się usensownić tego, co samo nie ma sensu. Ból jest zielonym światełkiem. Każe ci ono pójść tą drogą.

Bodajże w 1969 na uniwersytecie Princeton Lacan miał wykłady. Na jednym z nich jakiś słuchacz zadał mu pytanie o śmierć jako nowy system psychoanalizowania, który mógłby zastąpić seksualność. Lacan odrzekł, że jeśli ktoś taki, co system taki odnajdzie/wynajdzie, się objawi, to on uklęknie przed nim. Lacan już teraz tego nie zrobi. Lecz nikt taki się nie pojawił. To zagadnienie z kręgu fiction. Czy pokonamy śmierć, czy pokonamy ból? Nie chciałbym tego.

Nie chcę tego, a wyjaśnię to odpowiadając na pytanie Agnieszki z działu komentarzy – czym jest satysfakcja popędu śmierci? Popęd, pozwólcie że przypomnę, charakteryzuje się czterema składowymi. Po pierwsze źródło, czyli nazwę to inaczej niż się to zazwyczaj mówi, erosfera, strefy erogenne – miejsce uzewnętrzniania się popędu odczuwane jako, jest to po drugie, parcie. Parcie wyznacza drogę popędu do, po trzecie, obiektu. Lecz to nie obiekt jest celem popędu. Popęd okrążając obiekt powraca do erosfery. Powrotowi towarzyszy, po czwarte, satysfakcja, która jest celem popędu. Z natury rzeczy przeto popęd jest autoerotyczny. Przykładowo, w akcie seksualnym każdy z partnerów ma swą własną satysfakcję i „dba” o nią sam. Jeżeli nie „dba” to jest aseksualny. W akcie seksualnym gdy jeden z partnerów dąży, sięga po całowanie, dotykanie itp., to drugi daje się całować, dotykać itd.

Modelem funkcjonowania popędu jest popęd seksualny, którego satysfakcja jest powszechnie znana, chociaż różnie nazywana (rozkosz, orgazm, klimaks, szczytowanie, dojście itd.), która sama w sobie ma związek ze śmiercią („druga śmierć”). Popęd śmierci nie jest drugim popędem obok popędów seksualnych. To ten sam popęd, ale o innej genezie. Nie będę opisywał genezy. Skoncentruję się na pytaniu o satysfakcję. Czy jest to rozkosz? Na pewno tak. Czy jest to orgazm? Na pewno nie. Z tym zastrzeżeniem to piszę, że to moja opinia, bo innych mieć nie można. Śmierć to kurs tylko w jedną stronę. Więc nie mogę nic powiedzieć o satysfakcji po drugiej stronie. Po pierwszej stronie już tak, satysfakcja była mi dana. Lecz miejmy na uwadze fakt, że słowo satysfakcja jest daleko niewystarczające do opisania takiego doświadczenia. Wolałbym posługiwać się lacanowskim neologizmem jouissance, które to pojęcie zostawiam na przyszłość do konceptualizacji.

Na czym więc polegała moja satysfakcja w granicznym momencie mego życia? Wyżej opisywałem, jak umiałem w danej chwili, ból trwający bez końca, ból nakazujący rozważać zagadnienie śmierci bez opierania się temu. Tu własna, osobista psychoanaliza, była mi pomocą – to co ci się nasuwa nie odpychaj, myśl tę myśl, nie przemyśliwuj – myśl po myśli tę myśl. Czy pachnie to buddyzmem? Nie, to psychoanaliza. I tak doba po dobie. I nagle paroksyzm bólu, ból straszliwy i krew sikająca z ust. I nagle cięcie, nie ma mnie już, „umarłem”. Straciłem przytomność. Dla Innego stałem się zwłokami, bo nie trupem. W stanie zwłoczym byłem 6 minut. Nagle otworzyły mi się oczy. Nikt mi w tym nie pomógł. Ocknąłem się? W/g WSJP oznacza to powrót poczucia rzeczywistości. No to nie ocknąłem się według Wielkiego Słownika. Ale nie według siebie. Ocknąłem się, ale bez poczucia rzeczywistości. Za to z poczuciem niesłychanego spokoju. Nie zależało mi na poruszaniu swych zwłok. Zaraz potem pojąłem, że nie ma bólu. Jest nic, jakaś błogość niczego, zero napięcia i chęć bycia w tym. Niesłychane uczucie braku grawitacji bez stanu nieważkości. Nieważkość była „po innej stronie”. Z tej innej strony płynęła do mnie łódź, a w niej ktoś. Pierwsza myśl „to Charon”. I nagle przywrócono mi rzeczywistość. Dzięki reanimacji. Ten niesamowity stan trwał jeszcze 24 godziny. Lecz o dalszym jego ciągu nie będę pisał. Wtedy zrozumiałem rozważania Sokratesa o śmierci. Nie ma znaczenia, czy śmierć ma znaczenie, czy nie ma znaczenia. Nicość jest w niesamowity sposób „urzekająca”. Więc czego się bać?

Pozostało mi napisać jeszcze o „grubych czynionych jeszcze grubszymi” i „grubszych chcących być jeszcze grubszymi”. To, jak i kontynuacja tematu będzie do przeczytania w następnym wpisie.

 

\



Popęd cz.VII – koncept kulturowy i symboliczny [4]


Nieco retorycznie zacznę ten wpis. Dlaczego Freud oddziela popęd życia od popędu seksualnego (faktycznie zaś od popędów seksualnych, co już poruszałem)? Toż życie jawi się nam jako nierozłącznie związane z popędem seksualnym. Życie dla biologów jest faktycznie powielaniem, w najbardziej podstawowej formie, powielaniem genomu. A cały proces to umożliwiający zwie się rozmnażaniem. Myślenie, że seks podporządkowany jest rozmnażaniu, właściwe może być tylko ludziom mającym awersję do myślenia. Lecz ciężko uwierzyć jest, że na przykład biskupi polscy są półgłówkami. Od wieków sądzą owi kapłani, że seks jest podporządkowany rozmnażaniu, a ma być podporządkowany małżeństwu, a także ludzkiemu ego. Ale nie dlatego tak myślą, że są niekumaci, tylko dlatego, że obawiają się nie podporządkowania seksualności czemukolwiek. Myślą, że seksualność to chaotyczna, rozwichrzona siła popędowa, pozbawiona jakichkolwiek prawideł. Swe obawy rozciągają na każdy afekt, ponieważ zachowania afektywne to zachowania „bez głowy”, czyli acefaliczne. Rządzić zachowaniem ma głowa (cephalus) i już. Wydaje się, że taki sąd, a lepiej powiedzieć taka „wiara”, stoi za skrajnym mizoginizmem wszystkich religii wyznających „jedynobóstwo”. To szersze określenie niż monoteizm – jeden Bóg/Boga/Bóg. Można wierzyć w jednego Boga nie mając głowy (oczywiście chodzi o „nad sobą”). Seksualność dzieci i staruszków jest dla tak myślących groźna. Dlaczego? Ludzie chcą żyć, a na dodatek chcą żyć przyjemnie. Nie chcą żyć tylko po to, by się rozmnażać. Przyjemność, rozkosz, to coś dla nich niepojętnego i niepotrzebnego. To okropne jak wiele obowiązków jest zaniechanych, gdy istnieje rozkosz. Od ilu spraw odciąga ona człowieka? Zgroza prawdziwa, a tfu!

O co więc chodzi z tą seksualnością? Dlaczego gorszy po dziś dzień tylu „cnotliwych”? W zasadniczej części bierze się to z chęci niepamiętania, że było się dzieckiem, i to seksualnym dzieckiem. Dlatego przyjrzymy się skąd bierze się ta radosna seksualność dziecka – radosna tylko do czasu.

Mama raptownie wkracza do pokoju dziecka, podczas gdy kilkulatek w „podejrzany” sposób manipuluje przy swoim ptaszku i mówi w niezbyt życzliwym tonie „grzeczny chłopczyk tego nie robi”.  Co mówi to zdanie? Że chłopczyk jest niegrzeczny, bo robi jakieś to. Czym jest owe To? Lecz zacznijmy od „grzecznego chłopczyka”. Każdy z nas jest przesiąknięty słowami, znaczącymi jesteśmy przesiąknięci, jak i przejęci. Jako dzieci chcemy być „grzecznymi” dla mam. Co prawda po omacku dowiadujemy się jak być grzecznymi dla swej mamy, ale w końcu się dowiadujemy. Nasiąknęliśmy znaczącymi. Lecz druga część wypowiedzi, „tego nie robi”, jest szczególna. Szczególna przez swą enigmatyczność, niejasność, zagadkowość – czym jest „tego„? Taki znaczący pozostaje na powierzchni, nie wsiąka i to on odpowiada za seksualizację. A gdyby nowocześnie wykształcona mama powiedziała „czy musisz się onanizować?” To nadal byłby to znaczący enigmatyczny, tyle że przybrałby formę „onanizować„. Powiedzmy, że bardzo mądre dziecię spytałoby nowoczesną mamę: „a co to takiego?”. Mama, w tym wypadku już hipernowoczesna, starając się być mamą najnowocześniejszą, odpowiedziałaby przykładowo „jest to coś bardzo przyjemnego”. Fajne nie, tylko dlaczego coś tak przyjemnego miałbym sobie odmawiać, pomyśli dziecko. Jeśli jest genialne zabije ćwieka mamie/tacie mówiąc „ale ja chcę robić sobie przyjemnie”. „A je nie chcę tego oglądać ani o tym wiedzieć” brzmi kolejna odpowiedź rodzica, któremu do określenia „nowoczesny” niektórzy z wielką chęcią przydaliby miano „liberalnego”.

Wszystko co seksualne jest dyskursywne. Dlatego popęd jest konstruktem kulturowym Seksualność próbuje usymbolizować coś, co nie daje się wyrazić, a zatem pozostawiają rozmówcę z poczuciem braku. Tego braku nie uzupełni żadna wiedza, nawet ta, której używają zwolennicy edukacji seksualnej mówiąc o niej jako wiedzy naukowej. Takowa istnieje, ale jest pusta. Upada gdy dziecko pyta najprościej: „dlaczego mama i tata to robią?”. Znacie odpowiedź na to pytanie?

Zakończę dziś wypowiedzią Picassa „byłem dzieckiem gdy nauczyłem się rysować Rafaelem, resztę życia próbowałem nauczyć się rysować jak dziecko”.

 

 

 



Popęd cz.VI – koncept kulturowy i symboliczny [3]


Rzeczą charakterystyczną dla obu teorii popędów Freuda jest to, że różnią się one od siebie tylko jedną rzeczą. Popęd życia, przetrwania, sprawa wydawać by się mogła oczywista, została zastąpiona przez popęd, ale śmierci, co już oczywiste nie jest. Skoro każde życie ludzkie kończy się śmiercią, to należy nazwać popęd tym rządzący popędem śmierci. Chyba że utożsamimy popęd życia z rozrodem, jedynym mechanizmem zapewniającym zwierzętom przetrwanie. Lecz ludzie rodzą się w wyniku seksualności, a inne zwierzęta nie. Płciowość w przypadku człowieka ma charakter seksualny, kompletnie oderwany od konstytucji biologicznej. Więcej, tak ukonstytuowana seksualność okupuje i popęd życia i popęd śmierci. Zwyczajny i powszechny w przyrodzie rozród jest nazywany „robieniem dzieci” i to robieniem w sposób zrytualizowany, mający swoje reguły, a nawet kanony rządzące zachowaniem, nie mającym żadnych związków z samą czynnością umożliwiającą dotarcie plemników do macicy. Podobnie z popędem śmierci. Rytuały przedśmiertne (np.wiatyk i sakrament umarłych, pisanie testamentu itp.), pogrzebowe i pośmiertne (cmentarze, groby z napisami nagrobnymi). Popęd seksualny każę nazywać śmierć kogoś „odejściem od nas”, a zmarłego/ą na grobowcu „nasz kochany/a…”. Popędy w życiu ludzkim nie są biologią, są konstruktem – sublimacją.

Napisałem popędy – ile ich jest? Mnóstwo, nie wiemy ile, i nie będziemy wiedzieć. Wiemy to od czasów przyjęcia do wiadomości seksualności dzieci jako faktu. Dzieci są istotami seksualnymi od początku. I to na maksa. Ich seksualność to nieograniczona różnorodność. To polimorfizm. Gdyby przeflancować tę polimorficzność na dorosłych, to okazałoby się, że dzieci oddają się wszelakim formom perwersji, że dzieciństwo to zaczątek wszystkich późniejszych perwersji. A mimo to u dzieci nie obserwuje się dojrzałych ich form. U dorosłych, u ogromnej większości z nich, obowiązuje coś z usztywnienia, utrwalenia na czymś, czy też lepiej, umocowania czegoś do czegoś. To fixierung Freuda, fiksacja. Tyle że po wykradzeniu tego terminu przez psychologię, stał się on synonimem wszystkiego co ma związek z przystosowaniem się – hadżarem współczesnej psychologii.

Seksualność wszystko psuje. Freudowska fiksacja, zwykłe umocowanie popędu do obiektu, popędu z obiektem rozkoszy. O jakim przystosowaniu mogłaby tu być mowa? Weźmy za przykład asfiksjofilię – upodobanie,a nawet pożądanie podduszania kogoś lub siebie w celu osiągnięcia rozkoszy – gdzie tu jest przystosowanie się i do czego? Fiksacja traktowana też jest jako mechanizm obronny (koniecznie mechanizm, a nie obrona). Wiecie dlaczego? Od czasu gdy studiowałem psychologię, stała się ona nauką dla każdego, prostą a nawet prostacką. Wszystko jest tłumaczone mechanizmami. Nie można powiedzieć, że to obrona, bo trzeba byłoby określić kto broni i przed czym broni. Przed czym broni wyjaśni ci taka psychologia pojęciami frustracji lub lęku, a bardziej psychodynamiczna wersja jej pojęciem kastracji (jak gdyby kastracja istniała w rzeczywistości). Natomiast miejsce ktosia broniącego się nazywają mechanizmem obronnym. W takim ujęciu człowiek staje się mechanizmem. A wszystko po to, by za wszelką cenę nie użyć pojęcia osobowego, np. podmiot (podmiot nie jest mechanizmem, a potrafi się bronić). Frustracja to, jak się zdaje freudowskie Versagung, coś w rodzaju zawodu, niepowodzenia, nie stanięcia na wysokości zadania. I znowu, dla Freuda każde pojęcie psychoanalityczne ma przejść przez próbę ogniową jaką jest powiązanie pojęcia z bytem osobowym. Dlatego np. nie zdanie egzaminu nie musi być frustrujące; jest takim gdy dla danej osoby zdanie egzaminu jest porażką osobistą.

Powracamy do seksualności dzieci. Wszech nam panujący obecnie prezes stwierdził niedawno publicznie „won od naszych dzieci, nie pozwolimy na ich seksualizację” (lubię stosować hiperbolę, więc wybaczcie, że „wara od” zastąpiłem „won od”). Zawsze mnie zastanawiało dlaczego ludzie nie pukają się w czoło w obecności innych ludzi, którym wydaje się, że wiedzą co mówią. Seksualizacja w mniemaniu WNPOP to działanie jednych rozseksualizowanych ludzi przeciwko małym istotkom, czyściutkim jak biskupi jeszcze niedawno o tych istotkach twierdzili. Teraz zmienili azymut – teraz twierdzą, że małe istotki uwodzą czystych dorosłych w sutannach. Kto ich naseksualizował? Ano „bydło ludzkie”, czyli zboczeńcy. Problem w tym, że dziecko, które jest molestowane seksualnie rzadko jest ofiarą seksualizacji. Znacznie częściej reagują zahamowaniem seksualnym. W ramach aneksu do tego tematu dodam, że są wśród ofiar dzieci, które nie są ofiarami w sensie logicznym. Wiedzą, że tego chciały, a nawet, że prowokowały dorosłych do takich czynów. W takich przypadkach nie ma ofiary, więc nie ma molestowania, a zatem nie ma traumy. Zaznaczyłem, że chodzi tu o sens logiczny, a nie prawny.

Jeśli tak, to skąd pochodzi ta demonizowana seksualizacja? Cóż, dzieci zawdzięczają to rodzicom i najbliższej rodzinie. Pogódźcie się z tym do następnego wpisu, w którym zajmę się tym, jak do tego dochodzi, dlaczego, a także dlaczego reklamowanie nauczania spraw związanych z seksem niczego w seksualizacji nie zmienia.

KP



Popęd cz.V – konstrukt kulturowy i symboliczny[2]


Obiecałem napisać nieco więcej o popędzie śmierci, o tym „to jest głupie”, a co nad wyraz logiczne jest. Jeśli 2+2=4, to zdanie „skoro się urodziłeś to umrzesz” jest prawdziwe. No, chyba że 2+2=4 jest „głupie”. Lecz czy ktokolwiek i kiedykolwiek powiedział, czy napisał, że prawda jest mądra? Więc może jednak jest głupia? Zatem o głupocie będzie ten wpis. Tak, głupocie, bo to skrajny wyraz istnienia popędu śmierci.

Jednym z najbardziej skomplikowanych tekstów Lacana jakie napotkałem był ten o głupocie. Nie o braku inteligencji, ale o namiętności jaką jest głupota – głoszenie głupstw przez tych, którzy nie wiedzą, że są ignorantami. Weźmy Kajfasza, człowieka niewątpliwie inteligentnego i cwanego, zestawu cech tak potrzebnego ludziom u władzy będących. Otóż mówi on do członków Sanhedrynu znamienne słowa, że lepiej jest zabić jednego człowieka, niż skazać na nie istnienie cały naród żydowski (naród jest lepszym słowem niż lud, bo Kajfasz niewątpliwie miał na myśli lud żydowski). Czy naród może umrzeć? Czy może umrzeć coś co nie żyje? Według Kajfasza może, a może nawet wkrótce. A Jezus nie może umrzeć, on musi umrzeć. W tej konfrontacji racja jest po stronie tego ostatniego. Kajfasz nie jest jasnowidzem. Jak każdy z nas nie zna on przyszłości. O ile sam on umrze, i ja i wy w końcu też spotkamy śmierć, to owa śmierć jest horyzontem, poza którym istnieje tylko niewiedza. Jak mówimy „śmierć jest kwestią czasu”. Życie mi dane i śmierć mi dana wyznaczają czas, czas mi dany. Być może poza tym czasem nie ma innego czasu. W tym czasie, czasie mi danym, wracam do domu, jadę pod jesion by poczuć smak pocałunków dziewczyny, dzwonię do dziecka by powiedzieć mu, że może na mnie liczyć. A tam, poza horyzontem, czy pocałuje mnie dziewczyna i czy wrócę do domu? Tu życie, a tam śmierć. Tu coś, a tam nic.

Tam psychoanaliza nie sięga. Psychoanaliza nie jest wiarą, nie jest religią. Lacan wprowadził koncept „znaczącego polskiego” to z polska, lub „znaczący-polska” z francuska. Miał na myśli to, że Polacy stają się nimi tylko wtedy, gdy nie ma Polski. Czas rozbiorów i czas IIWŚ, czas nie istnienia Polski, to czas umierania Polaków. Po co? By zaistniała Polska, nawet gdyby nie było Polaków. Znaczący-Polska to znaczący braku znaczącego. Więc jeszcze raz, czy istnieje Polska, gdy nie ma już Polaków? Bo gdy Polski nie ma, to Polacy istnieją. Więcej, godzą się na własną śmierć, by była Polska. Czyż to nie głupie? Oto inny przykład głupoty Polaków, powód do największej dumy, hasła wypisywanego na sztandarach bojowych, tego o walce „za naszą i waszą wolność”, tych słów pełnych uniesienia „Polsko, jak słodko dla ciebie umierać”. Więc umierajmy, by Polska była. A hymn? „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my [Polacy] żyjemy”. A co komu po Polsce, gdy Polacy zginą? A Orlęta Lwowscy? A głupota Powstania Warszawskiego, gdzie by uniknąć wymordowania przez Sowietów, zgodziliśmy się na wymordowanie przez nazistów? I głupota słów o wolności wywalczonej dla nas i innych przez własną śmierć. Więc przypomnę, na początku XIX wieku wybuchło powstanie niewolników na Santo Domingo. Celem było wywalczenie wolności. Napoleon wysłał w celu stłumienia powstania wojska, w tym legię polską. No i Polacy zaczęli strzelać i zabijać tych, którzy walczą o wolność. Kilkuset Polaków  przeszło na stronę niewolników. Wtedy Polacy zaczęli strzelać do Polaków. Po uzyskaniu wolności i powstaniu Haiti ci, którzy przeszli na stronę niewolników zostali na Haiti tworząc diasporę polską. W zasadzie dzisiaj już nieistniejącą, zapomnianą i niechcianą przez Polaków tutaj. Tyle są warte hasła. One nie umierają i nie umrą nigdy. Po prostu nie mają znaczenia – wystarczyło, że Napoleon wydał rozkaz zabijania walczących o wolność.

Tu pojawia się kolejny przejaw popędu śmierci. Dlaczego ludzie zabijali ludzi – dylemat H.Arendt, i nie tylko jej. Psychologia jest bezradna – trudno jest przyjąć do wiadomości, że na dziesiątki milionów żołnierzy i dalszych dziesiątek milionów cywilów składają się sami psychopaci. Religia jest bezradna – trudno uwierzyć, że diabeł mógł przekabacić na swą stronę setki milionów ludzi, w głównej swej części składającej się z chrześcijan. A odpowiedź jest prosta – wystarcza tylko wydać rozkaz. Wystarcza tylko mieć wodza, nawet wybranego demokratycznie. Dlaczego ludzie wybierają na wodza kogoś, kto głosi hasła eliminacji ludzi? Są głupi? A jakże, tak! Jak każdy z nas pod wpływem popędu.

I na koniec, w IV odcinku serialu Czernobyl jest wielki fragment działania popędu śmierci. Trójka żołnierzy otrzymuje rozkaz wymordowania (myśliwi i leśnicy stosują eufemizm „odstrzał”) wszystkich zwierząt domowych. Sceny są przerażające. Współcześnie przywykliśmy do scen eliminacji milionów ludzi; wymyśliliśmy nawet słowo na to – holocaust. Lecz jakim słowem nazwać zagładę wszystkich zwierząt domowych, zwierząt ufnie i z radością biegnących do gwiżdżących, by je przywołać, trójki ludzi z karabinami. Ludzi, którzy muszą potem każde zwierzę dobić kilkoma strzałami, wrzucić je na samochód, na koniec wyrzucić truchło do wspólnego masowego grobu, który na koniec ma być zalany betonem. Sceny żywcem wyjęte z filmów dokumentalnych dotyczących zagłady ludzi. Na koniec zaś trójka strzelców nadużywa alkoholu, aby obudzić poczucie winy, bo jak wiadomo Freud śmiał przypisać superegu popęd śmierci.

Tyle o popędzie śmierci. Nie przyjmujemy do wiadomości jego istnienia, albowiem sami w duszy myślimy o sobie, że my strzelać nie będziemy i nie będziemy wykonywali pewnych rozkazów. Pamiętajmy wszelako, że w czasach wojny odmowa wykonania rozkazu kończy się śmiercią. Popęd śmierci nade wszystko.

Następnym razem zajmę się popędami seksualnymi.

KP

 

 

 



Popęd cz.IV – konstrukt kulturowy i symboliczny[1]


Psychoanaliza jest wrzodem, wrzodem na tyłku świata. Świata nauki, świata wiar wszelakich, świata kultury i sztuki. Psychoanaliza irytuje, irytuje zwłaszcza Innego. W konsekwencji jest wybiórczo nienawidzona. Nienawidzona na pewno z dwóch powodów. Przeklęta seksualność dziecięca (nie mylić z seksualnością dzieci!) i przeklęty popęd śmierci (logiczna konsekwencja istnienia popędu życia – „żyjemy, by umrzeć”, uniwersalny cel wszystkich osobników, czyli „żyję, by umrzeć”).
W tym wpisie zajmę się popędem śmierci. To zapewne najbardziej paradoksalny i skomplikowany koncept, który sprawia trudności nawet filozofom. I nie chodzi tu o kłopot ze zrozumieniem tegoż konceptu. Chodzi o nie przyjmowanie do wiadomości konsekwencji istnienia czegoś takiego. To co innego niż nie zgadzania się z nim, odrzucanie go. By cokolwiek odrzucić, najpierw trzeba to posiadać. By się z czymś zgadzać, trzeba przyjąć jakieś coś do wiadomości. To nie jest standardowa obrona, tak sprymityzowana przez powszechne stosowanie terminu „wypieranie”. Ale o obronach przyjdzie jeszcze czas napisać.
Popęd śmierci to w zasadzie rodzaj wyboru wymuszonego – cokolwiek wybierzesz, działasz przeciwko sobie, w radykalnej wersji ma postać „cokolwiek wybierzesz, umrzesz”.
Dość oczywiste jest, że takie wybory istnieją w życiu ludzi. Przyjrzyjmy się kilku przykładom. Jeden już zasygnalizowałem. Kajfasz przeciwstawia sobie dwa życia – życie jednostki ludzkiej (nie ma większego znaczenia, że jest nią Jezus z Nazaretu) i życie narodu (chociaż dla narodu/ów życie też nie ma większego znaczenia). Kajfasz jest „zwolennikiem” teorii ewolucji i nie zauważa, że w jego ujęciu przetrwanie narodu nie może obejść się bez ludobójstwa (w tłumaczeniach posługujących się terminem „lud” sprawy mają się podobnie).
Drugi przykład dotyczy katastrofy w Czernobylu (pochodzi z serialu paradokumentalnego Czernobyl, opartego na faktach). Otóż, za circa 48 godzin dojdzie do drugiego, o wiele potężniejszego wybuchu, w wyniku którego zginie circa 60 milionów ludzi. Jedynym ratunkiem jest odkręcenie 3 zaworów, które pozwolą napełnić 3 zbiorniki wodą, pozwalając tym sposobem na schłodzenie reszty rdzenia atomowego. Tę pracę musi wykonać minimum 3 ludzi. Mają to być ochotnicy. Prośba o to skierowana jest do kilkudziesięciu pracowników. Wiadomo, że ze względu na poziom napromieniowania trójka ochotników umrze w ciągu 48 godzin. Lecz umrze także za 48 godzin z powodu wybuchu, podobnie jak następnych 60 milionów ludzi. Pracownicy nie wyrywają się do tego. Ale jeden po drugim ich troje zostaje ochotnikami. Więcej ochotników nie ma. Dlaczego ochotnicy się pojawiają? Dlaczego instynkt przetrwania u nich zostaje wyłączony? Dlaczego u 3 zostaje wyłączony, a u pozostałych, dajmy na to 80, nie? Powrócimy do tego jeszcze.
Trzecim przykładem jest fragment, ale jaki!, losów W.Churchilla. W maju 1940, w koszmarze grożącej klęski wojennej staje się mężem stanu i ojcem narodu, by w lipcu 1945 ponieść klęskę wyborczą. Dlaczego tak się stało? W 1951 kolejny raz staje się premierem i w tym czasie na jego rozkaz, na wielką skalę prowadzi się wojnę totalną, rozstrzeliwując jeńców, budując obozy koncentracyjne i dokonując masakr ludności cywilnej. Skąd takie „zamiłowanie” do śmierci? Od rzezi armii brytyjskiej pod Gallipoli w WWI cierpi aż do śmierci na depresję, i niszczy siebie chlejąc i kurząc jak smok nawet na chwilę przed udarem mózgu? Czy jest przypadkiem to, że jego poznana genealogia obejmuje od XII wieku aż do niego samego ciąg wojskowych, mnóstwo z nich wybitnych, w tym jednego zaliczanego do najwybitniejszych w historii?
Wszystkie przykłady obrazują działanie popędu śmierci. Następnym razem postaram się zanalizować wszystkie trzy w sposób, który przybliży wam ten nielubiany, odrzucany i nierozumiany koncept Freuda.
KP
P.S. Nierozumiany w tym przypadku nie oznacza niezrozumienia z powodu owego konceptu skomplikowania. Oznacza jedynie, że nie ma chęci, by go zrozumieć.



Popęd cz.III Seksualność dziecięca i poemerytalna


Niektórzy z was pewnie zauważyli, że z opóźnieniem dodałem tytuły wpisów. Czasami pisząc wpisy na blog mam wrażenie pisania książki. W takiej sytuacji nie ma konieczności pisania jak leci. Zapewniam, że tytuły są bardzo ważne. Od bardzo dawna wzorem tytułu jest dla mnie „W stronę Swana”.
Zacząłem swe rozważania na temat popędu od człowieka jako zwierzęcia. Czy wiele nas z nim wiąże? Niby bardzo wiele – od anatomii, morfologii stelażu jakim jest szkielet, po szlaki przemian chemicznych, które dla bardzo wielu są życiem samym. Powiecie, że to bardzo wiele. Zapewne tak. Lecz kiedyś na drodze ewolucji pojawił się wyłom. Prosta droga od życia do życia, od pojawiania się coraz to nowych gatunków mających zastępować gatunki ginące, do życia wiecznego, życia odpornego na śmierć. Wyłom okazał się być zboczeniem.
Z kolei potem mowa była o wyłonieniu się człowieka, ale nie człowiekowatych. Nie o ludziach, tylko o człowieku. Bycie, które brane jest jako „jedynowatość”, der einzieger Zug, jak pisze Freud. Zug to pociąg (też w metaforycznym sensie), ale też „rys”, nie obrys czy zarys, tylko to co jest mówione w powiedzeniu „cechował go szczególny rys”. Wyłom, o którym mowa jest zerwaniem z zależnością. Po pierwsze od chemii, która jest życiem (oczywiście chodzi o biochemię). Mowa z mówieniem nie jest tworem chemicznym, a żadna przemiana chemiczna nie prowadzi do tworów niechemicznych, Po drugie od instynktu (der Instinkt). Prostota instynktu z jego jednym i jedynym celem, ale bez obiektu, zostaje zastąpiona polimorfizmem popędu (der Trieb), z jego jednym i jedynym celem, którym jest satysfakcja podmiotu, tylko podmiotu, ale bez satysfakcji gatunku i bez celu leżącego hej nie wiadomo gdzie. Człowiek jako podmiot wie, że umrze. Bezwzględnie i nieodwołalnie. Do tego prowadzi chemia życia w przypadku każdego osobniczego istnienia. W przypadku wspomnianym nie ma zastosowania pojęcie gatunku. Teoria ewolucji nie zna litości dla poszczególnych osobników. Stąd gustuje w gatunkach, które gdyby nie apokaliptyczne katastrofy, istniałyby wiecznie, w wieczności wiecznie przekształcających się owych tworów zbiorowych. Istnieją przecież i dziś owe zbiorowe ciała istniejące setki milionów lat w nie zmienionych kształtach. Plemię ludzkie też może istnieć setki milionów lat. Lecz zdaje się, że szybciej niż sprawdzenie tej możliwości, wymrze z powodu „wojenki”, którą wywoła dla własnej satysfakcji jakiś jeden osobnik zwany człowiekiem. Dlaczego? Oto wyjaśnienie, całkiem zgrabne, słyszalne w słowach polskiej pieśni wojennej: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani”. Oj idą i pójdą. Wiecie dlaczego? (Odpowiem w komentarzach, o ile się pojawią).

I teoria popędów II teoria popędów
_________________ ___________________
Popęd życia Popęd śmierci
_______________ __________________
Popędy seksualne Popędy seksualne

Schematy powyższe pokazują, że teoria popędów Freuda (Lacan nic w niej nie zmienił) jest prosta (jak większość teorii psychoanalitycznych). Górny poziom schematów dotyczy tego, że popęd życia i popęd śmierci to jeden i ten sam popęd. Zacytuję tu słowa Kajfasza „lepiej…aby jeden człowiek umarł za naród, niż żeby cały naród zginął”(J11,50). Całkiem zgrabne motto teorii ewolucji i wszelkich uzasadnień każdej wojny [lepiej by….niż zginął cały naród]. O ile wszelako jednostki żyją, narody żyją tylko w metaforze – narody żyją tylko dzięki śmierci jego obywateli.
Drugi, dolny poziom, wygląda tajemniczo. Nie ma popędu seksualnego, są tylko popędy seksualne. Jest ich tyle ile obiektów sprawiających satysfakcję znajdzie, odkryje, wymyśli, pozna, podmiot. Zapewniam, jest ich nieskończona ilość. Dlatego na seksualność człowieka składają się popędy cząstkowe. Jak inaczej bowiem można wyjaśnić seksualność dzieci i starców?
d.c.n.
K.P.
P.S. Dla oburzonych przywoływaniem Ewangelii w/g Jana, tudzież moim rzekomym klerykalizmem, wyjaśniam, że czytam bardzo dużo książek, a mam ich jeszcze więcej. Te, które nazywam mądrościowymi czytam wiele razy, bo zawsze w nich coś dla siebie i was znajduję. W moich poszukiwaniach kieruję się sobą, a nie ideologiami, czy nawet światopoglądami. Tym bardziej poglądami modnymi i aktualnymi.